Beskid Sądecki już trochę poznałam. Mój towarzysz zadbał o to, bym zwiedziła przynajmniej te miejsca, które zagościły na dobre w jego sercu. Tym razem zaproponował mi spontaniczną wycieczkę, turystykę w najczystszej postaci czyli jazdę pociągiem (bez podjeżdżania samochodem pod szlak). Nie mówiąc gdzie dokładnie pójdziemy, wysiedliśmy na stacji PKP w Rytrze. Ja wiedziałam, że będą to góry, on, że wolę dłuższe trasy, na których nie jest zbyt stromo.
Do Rytra dojechaliśmy ok. 9 rano. Dzień był pochmurny, ale bardzo ciepły. Szliśmy doliną Popradu w kierunku Hali Łabowskiej (czerwony szlak). Już na samym początku zorientowałam się, że szlak będzie bardziej stromy niż przypuszczałam. W większości prowadził przez las.
Szlak dał mi się we znaki, podczas gdy mój towarzysz zastanawiał się czy na pewno to tędy szedł ponad 10 lat temu – wg jego relacji szlak wyglądał nieco inaczej …
Wiedząc, że nie ma szans na to, bym zrezygnowała, szłam dalej, czerwona jak burak, i przekonana, że strome podejście nigdy się nie skończy.
Na szczęście wychodząc ze stromego lasu w nagrodę otrzymaliśmy sporą porcję pięknych widoków, dzięki którym miałam chwilę czasu na złapanie oddechu. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na kanapkę i czekoladę rozsiadając się na Polanie Kretówki. Po przerwie czekała mnie dalsza dawka stromego podejścia. Może widoki nie należały do najbardziej spektakularnych z jakimi miałam do czynienia, jednak magia Beskidu Sądeckiego dopadła także i mnie. Widać stąd pogranicze Kotliny Sądeckiej i Beskidu Sądeckiego. Spoglądając na lewo, można wypatrzeć Wolę Krogulecką, zaś po prawej stronie widoczny jest Stary Sącz. Przede wszystkim trzeba przyznać, że las, którym wiedzie szlak jest zjawiskowo piękny. Obfity w faunę i florę zauroczył mnie ogromnie.
W pewnym momencie moim oczom ukazała się dość spora chatka. Tą chatką okazało się prywatne schronisko – Chata Górska Cyrla, położona w Paśmie Jaworzyny Krynickiej, na polanie na południowym stoku Makowicy na wysokości 844 m n.p.m. Swoją nazwę wzięła od nazwy przysiółka w Rytrze o tej samej nazwie – Cyrla.
Przy chacie bawiła się spora grupa dzieci, na ławeczkach ożywione dyskusje prowadzili turyści. Zamówiliśmy zimne piwo i deser, rozsiadając się na ławce przed chatą. Górskich widoków tu nie zobaczycie, za to klimat jest wspaniały. Naprawdę warto tu przyjść.
Z czasem turystów oraz bikerów przybywało – to chyba najbardziej tłoczna chata, w której byłam do tej pory. Zasłużony odpoczynek trochę się przedłużył – na tyle, że postanowiliśmy zamówić pierogi z jagnięciną i oscypkiem i żurawiną…
Cudowna atmosfera i jakaś wyjątkowa aura sprawiły, że nie mieliśmy ochoty schodzić do Rytra, jednak jeszcze tego samego dnia musieliśmy wrócić do Tarnowa.
Schodząc w dół łatwiej było mi zachwycać się wszędobylską przyrodą. Zregenerowane siły i mniejsze zmęczenie przy drodze powrotnej sprawiły, że nabraliśmy nowych chęci na jedzenie.
W Rytrze znajduje się miejsce wyjątkowe – pod względem architektonicznym podbiło moje serce już dawno, jednak nigdy nie było czasu, by zajrzeć do środka. Willa Poprad – położona w sercu Rytra, nad Popradem, to miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. W sezonie letnim od strony potoku można rozsiąść się wygodnie na leżakach, popijając zimne trunki, wsłuchując się w szum Popradu.
Jeśli macie ochotę na bardziej wyszukane jedzenie i bardzo eleganckie, stylowe wnętrza – wystarczy wejść do restauracji. My szczególnie polecamy „Proziaki Lachowskie” z przeróżnymi dodatkami (ciasto podpłomyk na maślance, np. z boczkiem, oscypkiem, suską sechlońską).
W Popradzie jest bardzo czysto, obsługa na wysokim poziomie, generalnie wszystko bardzo na tak! Dodatkowym atutem są ceny, które z całą pewnością zachęcają do powrotu.
Nasza cudowna wyprawa wgłąb Małopolski zaowocowała pięknymi widokami, wspaniałym jedzeniem i kolejną porcją wspomnień. Uwielbiam zwiedzać naszą piękną Polskę. Choćbym narzekała sobie na strome podejścia, choćbym była straszliwie zmęczona, to jedyną rzeczą jaką zapamiętam na zawsze jest to, że było tak bardzo po naszemu – pięknie, magicznie, bez niepotrzebnej spiny.