Bieszczady – miejsce, w którym byłam jako dziecko. I jako dziecko zapamiętałam obrazy jak z baśni – niesamowite połacie wszech otaczających lasów, poprzecinane wąskimi ulicami i krętymi potokami. Gdzieś w pamięci znalazło swoje miejsce Jezioro Solińskie. Dziś, tuż po powrocie z Bieszczadów mogę powiedzieć, że wciąż przepełnione są niezwykłą magią, tajemnicą kryjącą się za porannymi mgłami. Bieszczady oferują więcej niż można sobie wyobrazić. Tuż obok połonin znajdziecie tu piękne pałacyki, karczmy serwujące regionalne potrawy, popływacie statkiem po Solinie, obejrzycie zjawiskowe zachody słońca… Nocleg mieliśmy zapewniony w Bóbrce, niemal nad samą Soliną. W pierwszej kolejności pojechaliśmy do Olszanicy, ponieważ znajduje się tam urokliwy romantyczny pałacyk. Olszanica należy do najstarszych wsi w Bieszczadach. Położona jest pomiędzy Leskiem, a Ustrzykami Dolnymi, na wys. ok. 380 m n.p.m. w dolinie Wańkówki i Starego Potoku. Olszanica, podobnie jak otaczające ją tereny nie miały łatwej historii. W XII i XIII w. o te tereny toczyli boje książęta ruscy, stan niepokoju potęgowały najazdy hord tatarskich a także inwazje węgierskie. Względne uspokojenie przyniosły dopiero czasy ostatniego z Piastów.
W pałacu znajduje się aktualnie hotel. Obiekt posiada wieżę z kopułą, którą ozdobiono dodatkowo 4 małymi wieżyczkami. Całość otoczona jest sporą i nadal nawodnioną fosą, jest też staw, na którym można popływać rowerem wodnym oraz basen. Obok głównego budynku stoją zabudowania dworskie – oficyna i kuźnia. Choć obecne założenie powstało na początku XX w., to murowany dwór obronny istniał tu już prawdopodobnie w XVI w., a na pewno w XVII. Podobnie jak pałacyk posiadał on wieżę, a prócz fosy dodatkowo otoczony był wałem z parkanem. Z jednej strony pałacyku do dzisiaj zobaczyć można resztki ziemnego bastionu co pozwala przypuszczać, że obiekt posiadał nowoczesne fortyfikacje. Wjazd prowadził przez most zwodzony i basztę bramną.
Pałac w obecnej formie wzniesiono w 1905 r. na polecenie Antoniego Juścińskiego. Obiekt służył jako pensjonat wczasowy do wybuchu II wojny św. Po wojnie funkcjonowała tu m.in. placówka Zarządu PGR w Rzeszowie, a w latach 70-tych XX w. oddano go Ministerstwu Sprawiedliwości. W 2012 r. pałac przejęła Podkarpacka Instytucja Gospodarki Budżetowej CARPATIA w Rzeszowie i nowa oficjalna nazwa całego obiektu to Ośrodek Konferencyjno–Wypoczynkowy „Pałac Biesa”. Jest on otwarty dla wszystkich i działa jako hotel. Od 2018 r. obiekt funkcjonuje pod nazwą OKW Pałac w Olszanicy.
Następnym punktem był Browar Ursa Maior w Uhercach Mineralnych. Ciężko będąc w okolicy nie przyjechać tu i nie spróbować chociaż jednego z rodzajów piw.
Na mnie największe wrażenie zrobiły krówki na bazie mleka, cukru, masła z dodatkiem piwa Ursa Dwa Misie. Delikatne, mleczne, z lekkim piwnym posmakiem, to zdecydowanie idealny prezent, zwłaszcza jeśli chcemy go podarować komuś spoza Polski. Będąc w okolicy na pewno tu wrócimy. Ceny oczywiście nie są najniższe, ale Dziki Kot z Berehów smakuje naprawdę wybornie.
Następnie pojechaliśmy nad Solinę. W planach mieliśmy typowe leżakowanie, niestety pogoda wystawiła nas dosłownie do wiatru. O samej Solinie i zaporze możecie poczytać w naszym wcześniejszym wpisie.
Postanowiliśmy więc wykupić rejs statkiem po Solinie. Nie jest to duży wydatek, a ile frajdy przynosi. Rejsowi towarzyszył krótki wykład dotyczący historii tej części Bieszczadów, budowy zapory na jeziorze. Jezioro Solińskie imponuje. To jedno z moich ulubionych miejsc.
Na obiad wybraliśmy Karczmę Solinę – Jędrulową Chatę – miejsce z klimatem. Piękna, drewniana chata oferuje regionalne przysmaki, po które z przyjemnością sięgnęliśmy.
Były to między innymi knysze – pieczone pierogi, gulasz z dziczyzny podawany z pieczonymi ziemniakami i kwaśną śmietaną. Żurek również smakował wybornie. Miejsce jest przepiękne, z dużym tarasem widokowym. Myślę, że jeszcze tam wrócimy.
Krążąc po okolicy trafiliśmy nad Zaporę w Myczkowcach. Zbiornik wodny w Myczkowcach jest tzw. „zbiornikiem wyrównania dobowego” dla zbiornika w Solinie. Przepompowuje się z niego do leżącego za zaporą solińską jeziora nadmiar wód, które w godzinach szczytu poruszają turbiny hydroelektrowni w Solinie.
Stąd też malowniczy myczkowiecki (myczkowski) akwen, w którym przeglądają się zbocza Grodziska i Berda z jednej strony, zaś Kozińca z drugiej, ma dość duże wahania lustra wody, co dokładnie widać na jego stromych, ukształtowanych miejscami w fantastyczne kształty brzegach.
To właśnie Jeziorem Myczkowskim podziwialiśmy cudowny zachód słońca. Promienie słońce odbijały się w wodach akwenu, tworząc magiczny obrazek, niczym z najpiękniejszych widokówek.
Na drugi dzień postanowiliśmy pochodzić trochę po górach. W końcu po to przyjechaliśmy w Bieszczady! Naszym celem była Chatka Puchatka w Połoninie Wetlińskiej – klasyka chcąc zobaczyć Bieszczady w pigułce. Do chatki szliśmy z Przełęczy Wyżniej (żółtym szlakiem). To dość krótki szlak, po ok. 1, 5 godz. jest się już pod chatką. Pomimo, że nie idzie się zbyt długo, to i tak szlak dał mi się we znaki.
Gdy z lasu zaczęła wyłaniać się otwarta przestrzeń, a wraz z nią chatka, zrozumiałam dlaczego kto raz odwiedzi Bieszczady, ciągle do nich wraca.
Pod chatką wiało niemiłosiernie, nie zniechęciło nas to jednak to krótkiego odpoczynku. Mój towarzysz postanowił, że zrobi nam kawę na rozgrzanie. Prawie zawsze zabieramy ze sobą turystyczną kuchenkę gazową oraz kawiarkę.
Po wypiciu aromatycznej kawy nadeszła decyzja o tym, jaką wybrać trasę powrotną. Pragnęliśmy zobaczyć jak najwięcej, więc powrót padł na Wetlinę, Stare Sioło. Z Chatki Puchatka trasa zajmuje mniej więcej 3 h (9,5 km). Szliśmy przez Osadzki Wierch i Przełęcz Orłowicza, do której prowadzi bardzo widokowy szlak czerwony (5,4 km).
Idąc tą trasą wręcz należy odwracać się za siebie, w stronę chatki. Roztacza się tam widok na Połoninę Caryńską oraz Bukowe Berdo z najwyższym szczytem polskich Bieszczadów – Tarnicą. Piękne, dziewicze tereny, które ukazują całe piękno natury.
Od Przełęczy Orłowicza podążamy żółtym szlakiem aż do Wetliny, Stare Sioło (4,1 km). Szlak wiedzie w przewadze przez piękny bukowy las.
Nasz czas spędzony w Bieszczadach powoli dobiegał końca. Krótki spacer i obiad w Polańczyku, do którego następnym razem zaglądniemy na dłużej, a na zakończenie wyjazdu deser w Lesku w kawiarni „Słodki Domek”, którą opisywaliśmy przy okazji wcześniejszego wpisu o Solinie.
Po powrocie czujemy znaczny niedosyt – pomimo, że wyjazd był turystycznie-krajoznawczy, i miał być totalnym odpoczynkiem od codzienności, to chciałoby się zwiedzić jeszcze więcej, zobaczyć jeszcze więcej gór i zjeść jeszcze więcej bieszczadzkich przysmaków. My już wiemy, że kiedyś tam wrócimy. Pozostało tak wiele do odkrycia. Wypoczęci, zrelaksowani, zakochani w zielonych połoninach już planujemy kolejne wyjazdy, takie małe i duże…
Wybieramy się w sierpniu 🙂
Damy radę zrobić trasę po górach z 4 letnim dzieckiem ?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Podczas pierwszego etapu trasy przy stromym podejściu z przeł Wyżnej do Chatki Puchatka widzieliśmy dosyć dużo dzieciaków, jednak idąc już Połoniną warto pamiętać że jest to długa trasa wymagająca już pewnego obycia z górami. Jeżeli Twój dzieciak przeszedł w górach trasy dłuższe niż 12 km to z tą sobie pewnie też poradzi ;).
Słodko pozdrawiamy
PolubieniePolubienie
Fantastyczny blog. Kocham go. Będę tu zaglądać
Pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ależ nam się miło zrobiło 🙂
Zapraszamy serdecznie, już niedługo kolejne wpisy 🙂
PolubieniePolubienie