Będąc na Dolnym Śląsku z Juniorem, staraliśmy się wybierać takie miejsca, które go zrelaksują oraz zaciekawią. O ile Junior stawia już pewnie swoje małe kroczki, to w górach nie odważylibyśmy się go trzymać wyłącznie za rączkę. Junior wygodnie rozsiadł się w swoim nosidle. Właśnie dlatego wybraliśmy jeden z najbardziej charakterystycznych punktów Gór Stołowych – Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.). Jest to najwyższy szczyt Gór Stołowych, stanowiący wyjątkową atrakcję turystyczną w Polsce. Jest on pozostałością najwyższego poziomu Gór Stołowych, w którym erozja wyrzeźbiła wspaniałe formy skalne. Niezmiernie ciekawym fragmentem Szczelińca Wielkiego jest tzw. „Piekiełko”, stanowiące szczelinę skalną o długości ok. 100 m i głębokości blisko 20 m ze specyficznym mikroklimatem o niskiej temperaturze i dużej wilgotności powietrza. Z uwagi na panujące tu warunki klimatyczne, na dnie „Piekiełka” śnieg zalega zwykle do połowy czerwca.

Nazwa Góry Stołowe idealnie opisuje krajobraz i charakterystykę ukształtowania terenu. Znajdują się tu charakterystyczne rozległe płaszczyzny zrównań, nad którymi górują urwiste ściany „stołów” skalnych. Nie brakuje tu rozmaitych szczelin, labiryntów i bloków skalnych należących do swoistych form erozji piaskowców, niespotykanych w żadnych innych górach w Polsce.
Co fascynujące, w późnej kredzie, w okresie między ok. 95 do 80 mln lat wstecz obszar dzisiejszych Gór Stołowych stanowił zatokę rozległego i płytkiego morza czeskiego. Spływające z przylegających obszarów lądowych rzeki nanosiły materiał zwietrzelinowy, który osadzał się na jego dnie. W rezultacie utworzyły się trzy poziomy piaskowców: dolny, środkowy i górny, powstałe z gruboziarnistych osadów przedzielonych drobnoziarnistymi marglami. Piaskowce te zalegają prawie poziomo, a od licznych pionowych spękań noszą nazwę ciosowych. Swój współczesny wygląd Góry Stołowe zawdzięczają stosunkowo młodym ruchom tektonicznym oraz erozji, które rozpoczęły się w miocenie i trwają po dzień dzisiejszy.

Wybraliśmy szlak prowadzący z Karłowa. Nasza górska wędrówka rozpoczęła się od zaparkowania na płatnym parkingu – opłata w I połowie czerwca wynosiła 20 zł. Po przebraniu butów i umiejscowieniu Juniora w nosidle, potuptaliśmy w stronę licznych straganów i budek z jedzeniem – wcale nie po to by kupić brokatowy magnes z imieniem Juniora, po prostu tędy prowadzi żółty szlak turystyczny. Już po chwili zabudowania zniknęły, a wraz z ich brakiem wkroczyliśmy w jakąś zupełnie inną rzeczywistość prowadzeni zielonym szlakiem turystycznym – taką magiczną, pełną zieleni, formacji skalnych oraz schodów… Niezliczonej ilości schodów, których prawdę mówiąc jest ok. 680, i które powstały na przełomie XVIII i XIX w.
W upalny dzień mogą dać Wam w kość, ale późniejsze widoki zdecydowanie zrekompensują Wam trud i wysiłek. Trasy na pewno nie pokonacie z wózkami dziecięcymi. Jeśli jesteście większych gabarytów, to problemem może być także nosidło – niektóre szczeliny między skałami są wybitnie wąskie. Co do samej trudności szlaku – jest on raczej łatwy i to właśnie od niego warto rozpoczynać przygodę z Górami Stołowymi.






Ze Szczelińcem Wielkim związana jest ciekawa historia. XVII w. to czas, gdy turyści wędrowali do niebezpiecznych Błędnych Skał oraz ruin Zamku Homole. Szczeliniec Wielki uznawany był wtedy za niemożliwy do zdobycia. W XVIII w. nastąpił znaczny rozwój okolicznych uzdrowisk, założono także wieś Karłów. Bardzo ważnym wydarzeniem była budowa w 1790 r. fortu Karola, nieopodal Karłowa prowadzona przez Prusaków w związku z umacnianiem granic Śląska przed spodziewaną wojną z Austrią. Planowano wykorzystać także naturalne walory obronne Szczelińca. Penetrację terenu prowadzono przy pomocy Franciszka Pabla 17-letniego mieszkańca Karłowa. W czasie prac przygotowawczych żołnierze wyznaczyli dojście na górę i udostępnili część szczytu. Na szczęście zrezygnowano z planów jego ufortyfikowania. Wzniesione obiekty obronne w sierpniu 1790 r. wizytował następca tronu pruskiego oraz sam król Fryderyk Wilhelm. Pod przewodnictwem Franciszka Pabla odbyły się także ich wycieczki na Szczeliniec Wielki. Odwiedziny króla Prus, a także innych pruskich i zagranicznych dygnitarzy i towarzyszące im relacje zapoczątkowały masowy ruch na Szczeliniec Wielki. Wkrótce zwiedzanie Szczelińca stało się modne i powszechne. Wycieczki na Szczeliniec stały się częścią wypoczynku w okolicznych uzdrowiskach.
„Ten szereg skał rozciąga się na osiem lub dziewięć mil angielskich, zaczyna się i kończy tak nagle, że wygląda jak korona na szczycie góry…” – tak o Szczelińcu Wielkim pisał w swoich listach z podróży po Śląsku przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych John Quincy Adams.
Franciszek Pabel w 1813. otrzymał miano przewodnika królewskiego i kasjera Szczelińca Wielkiego, które nadał mu sam król Wilhelm III. Było to pierwsze powołanie na przewodnika górskiego w Prusach, jak i w Europie.

Cała trasa od parkingu w Karłowie, przez schronisko, skalny labirynt, z powrotem do Karłowa zajmuje przeciętnie ok. 2 godzin.
Trasa od początku jest bardzo malownicza i urozmaicona, pomimo że nie znajdziecie tu mnóstwa górskich rozległych panoram.
Po ok. 40 min. można dotrzeć do schroniska PTTK na Szczelińcu. Najpierw jednak trzeba przejść przez wąskie „Ucho Igielne”. Pamiętajcie, że nie dotrzecie tu w żaden sposób samochodem, gdyż do schroniska nie prowadzi żadna droga. Szlak po obu stronach zabezpiecza metalowa barierka.

W schronisku nie zatrzymaliśmy się, zniechęceni nieco tłumem turystów. Junior bywa bardzo towarzyski, ale nadmiar bodźców mu nie służy. Trzeba przyznać, że Szczeliniec jest mocno obleganym miejscem, zwłaszcza z szczycie sezonu turystycznego.
Schronisko powstało w 1845 r. Wybudowane zostało w stylu tyrolskim, w związku z czym możecie spotkać się z nazwą „Szwajcarka”. Jest to jedno z najstarszych schronisk w Sudetach. Na tarasie przed schroniskiem znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona Franciszkowi Pablowi. Do tego momentu trasa jest dwukierunkowa – tymi samymi schodami można wyjść w stronę schroniska, jak i zejść z powrotem do Karłowa.
To właśnie z tarasu rozciąga się zjawiskowy widok na Błędne Skały, Pasterkę i inne pasma Gór Stołowych. To pierwszy taki widokowy punkt na trasie.

Tuż za schroniskiem znajdziecie kasę biletową Parku Narodowego Gór Stołowych. Stąd prowadzi najciekawszy fragment zielonego szlaku, z tzw. labiryntem skalnym. Wejście na trasę jest płatne – za bilet zapłacicie 12 zł oraz 6 zł – bilet ulgowy. Pamiętajcie jednak, że po przekroczeniu bramek do schroniska już nie wrócicie, gdyż trasa przez skalny labirynt odbywa się jednokierunkowo, co znacznie ułatwia przemieszczanie się. W większości prowadzi po drewnianych podestach.
O ile trasa do schroniska jest całoroczna, to skalny labirynt jest otwarty sezonowo. Od listopada do końca kwietnia trasa jest oficjalnie zamknięta. Oczywiście na własne ryzyko można tu wejść, z tym, że trasa nie jest regularnie sprawdzana i zabezpieczana. Trzeba mieć na uwadze, że w warunkach zimowych jest tu ślisko i niebezpiecznie.


Na tym odcinku znajdziecie najbardziej charakterystyczne formacje skalne, typu Małpolud, Słoń czy Fotel Pradziada – 12 metrową skałę, na której znajduje się punkt widokowy.




Trasa jest obłędna i magiczna. Najciekawszą formacją skalną był dla nas tzw. „Małpolud”. Natura to jednak potrafi rzeźbić cuda w skałach. Pomimo tych wszędobylskich zielonych balustrad szlak jest naturalny i przede wszystkim ciekawy. Z drugiej strony bez tych balustrad chyba nie byłby zbyt bezpieczny.


Miejscem niezwykłym jest tu także wąwóz skalny „Piekiełko” o długości ok. 100 m i głębokości blisko 20 m ze specyficznym mikroklimatem o niskiej temperaturze i dużej wilgotności powietrza. Powiemy Wam szczerze, że jest tu naprawdę specyficznie. Gdy na górze słońce dosłownie roztapiało nasze głowy, tak w Piekiełku było wręcz zimno. I bardzo ślisko ze względu na oblodzenie. Tam naprawdę zalega śnieg! Jest też sporo zalegającej wody, jednak drewniane podesty chronią przed przemoknięciem. To właśnie tu kręcono kadry do filmu „Opowieści z Narnii: Książę Kaspian”.
Wąskich szczelin tu nie brakuje, w związku z czym czasem zastanawialiśmy się czy Tata z Juniorem na pewno zmieszczą się i nie utkną w skale. Na szczęście wróciliśmy do domu, z głowami pełnymi zachwytu i wyobraźni, która pozwalała nam na nazywanie tych wszystkich skał po swojemu – chyba nie tylko dla nas niektóre nazwy były lekko mówiąc niezrozumiałe.





Trasa na Szczeliniec Wielki bardzo nam się podobała. Niezbyt wymagająca, pełna ciekawych widoków, dająca popis wyobraźni. Bo przecież chyba w każdej głowie obecne tu formacje skalne oraz Piekiełko zrodziło jakieś przemyślenia. Zastanawiamy się nad tym co myślał Junior, bo jego twarz niekiedy zdradzała wiele emocji, od zaciekawienia po zachwyt. Zdążyliśmy przywyknąć do zupełnie innych górskich widoków i ścieżek. Tutaj było zupełnie inaczej niż w naszym ukochanym Beskidzie Sądeckim, ale jednocześnie jakoś tak wyjątkowo i majestatycznie dzięki tym wszystkim gołym od zieleni formacjom skalnym.